Thursday, January 12, 2006

Indianie zdejmuja buty...


Nastepny dzien caly spedzamy z Fabianem. Nie musi on akurat pracowac, 100% swojego czasu poswieca wiec nam. Zwiedzamy Riobambe w tempie ekspresowaym. Czujemy sie wrecz jakbysmy realizowali jakis wazny plan - teraz katedra, pozniej park, pozniej kanapka (popijana colita oczywiscie), pozniej bazar, kolejny kosciol, park, autobus ktory obwozi nas po miescie. Fabian jest niesamowity, doslownie co sekunde pyta sie nas czy wszystko o.k. i jak nam sie podoba Riomamba, i zebysmy rzucili okiem na Chimborazu bo troche wychylil sie zza chmur (jest to przepiekny wulkan wznoszacy sie nad miastem, jeden z najwyzszych aktywnych na swiecie), no i oczywiscie co chwilke jemy cos nowego. No bo MUSIMY oczywiscie wszystkiego sprobowac. Nasz przewodnik ZA NIC nie pozwala nam placic...
Zostajemy zaprowadzeni na targ, gdzie sprzedaje sie swinine. Widok jest niesamowity, w pierwszej chwili robi mi sie slabo. Po kwadracie ustawione stragany a na kazdym wielki prosiak, za nim babcia odkrajajaca po kawalku to skore, to mieso i w odpowiedni sposob to przyrzadzajaca. Jest to typowe jedzenie Riobamaba. Fabian oczywiscie zamawia dla nas spora porcyjke. Bardzo dobre, ale jakos dziwnie sie czuje spozywajac to przy stoliku, pol metra od swiniego ryja...
Po obiedzie jedziemy razem z Fabianem, Estebanem i Izaakiem poza miasto zobaczyc najstarszy kosciol w Ekwadorze (nic specjalnego) i jeszcze jedno miasteczko, gdzie Marcin gra z chlopakami przez jakas godzine w noge.
Kiedy jedziemy autobusem, nagle roznosi sie przerazliwy smrod. Siedzacy obok mnie Esteban rozglada sie i ze znastwem stwierdza: ¨Aha. Indianie zdejmuja buty¨. Smiejemy sie razem starajac sie zlokalizowac sprawce tego smrodu. Ale tak naprawde z tej historyjki wyplywa pewna glebsza konkluzja. Nie tak smieszna juz. Indianie jakich spotykamy na ulicy bardziej niz dumnych i dostojnych potomkow Inkow przypominaja zwyklych meneli... Wiekszosc z nich prosi o pieniadze. Indianie masowo przyjezdzaja do miast, ale jak twierdzi Maria (zona Fabiana, kobieta gleboko religijna i o naprawde wielkim sercu) nie chca wcale pracowac, w wiekszosci uzalezniaja sie od dawanej im jalmuzny (w Ameryce Lacinskiej ludzie bardzo hojnie daja pieniadze zebrakom). Sama pare razy proponowala mlodym i zdrowym Indiankom ze pozwoli im zarobic w swojej fabryczce czekolady. Nie chcialy. Od tamtej pory Maria nie daje juz pieniedzy. Chociaz Indian jej zal...
Mamy nadzieje ze uda nam sie lepiej poznac tutejszych Indian, jesli nie w Ekwadorze to w Peru albo w Boliwii i dowiedziec sie o nich czegos wiecej. Narazie nasz kontakt z nimi jest zerowy.

No comments: